czwartek, 6 sierpnia 2015

Początek kłopotów cz.II

 Czas się zbierać. Nie każmy naszemu tajemniczemu zleceniodawcy czekać. Wstąpiłam jeszcze do swoich komnat i wzięłam co uważałam za potrzebne. Teoretycznie spotkanie miało odbyć się o 19.30, czyli za jakieś dwie i pół godziny, ale wolę mieć trochę wolnego czasu w zanadrzu. Po za tym miałam ochotę napić się czegoś mocniejszego. Nie przepadałam za alkoholem, ale teraz czułam dziwną potrzebę napicia się go. W końcu niedługo minie kolejny rok od...Nie. Nie myśl o tym. Tym razem obędzie się bez przedstawienia. Jestem przecież już dużą dziewczynką...  Musiałam przestać o tym myśleć. Od roztrząsania przeszłości jeszcze nic dobrego nie wyszło. 'Znów gdzieś pojedziemy? Podobało mi się miejsce, w którym byliśmy w tamtym roku...'  - w moim umyśle zabrzmiał głos Setha.
'Tak. Mnie też się tam podobało, ale... ale wolałabym żebyśmy nie musieli nigdzie wyjeżdżać'- odparłam. 'Dlaczego? Przecież to nic złego. Każdy ma swój sposób odreagowywania...' . Uśmiechnęłam się smutno. 'Tylko dlaczego ten nasz tak bardzo przypomina ucieczkę?'. Nie uzyskałam odpowiedzi.
 Po opuszczeniu Twierdzy skierowałam się w stronę miejscowego baru. Wbrew pozorom kryjówka Zabójców Cienia nie znajdowała się w Podziemiu, ale w biedniejszej części stolicy. Była to stara kamienica, połączona tunelami z każdym z miast królestwa. Tak przynajmniej było kiedyś. Dziś jedna trzecia tych tuneli jest zawalona. Z zewnątrz Twierdza nie wyróżniała się z pośród szarych budynków. Nie rozumiałam dlaczego w ogóle jest tak nazywana. Słysząc słowo 'twierdza', na myśl na pewno nie przychodzi stary zniszczony budynek mieszkalny, ale jak to mówią: najciemniej pod latarnią.
 Mimo iż do zapadnięcia zmroku jeszcze kilka godzin, to z baru dało się usłyszeć krzyki biesiadujących mężczyzn, a zapach ich potu i alkoholu wypełnił moje nozdrza jeszcze przed przekroczeniem progu karczmy. W tym momencie przeklinałam moje wyostrzone smocze zmysły. Po wejściu do niej zobaczyłam mnóstwo nawalonych facetów, wdzięczących się i roznegliżowanych panienek, a nawet paru strażników. Ci ostatni pokazywali się tu za często jak na mój nos. Cała ochota na napój z procentami ulotniła się. No może nie cała. Postanowiłam, że zamówię sobie lampkę (albo butelkę) wina na spotkaniu z Ministrem. Nie żebym była jakoś specjalnie wybredna, ale to miejsce wprawiało mnie w lekko mówiąc zniesmaczenie. gdy było to konieczne mogłam wytrzymać w jeszcze gorszych warunkach, ale z własnej woli nie zamierzałam się męczyć.
 Wyszłam z lokalu zaraz po tym jak weszłam. Szłam zatłoczonymi uliczkami, ignorując zaczepki przechodniów. Moją uwagę  przykuła rozmowa dwóch mężczyzn. Przystanęłam przy najbliższym stoisku by nie wzbudzając ich podejrzeń słyszeć ich konwersację.
-Tak być nie może!- krzyknął tez z brodą.
-Uspokój się. To nie potrwa już długo.- powiedział ten młodszy, rozglądając się nerwowo czy nikt nie zwrócił na nich uwagi. Wdałam się w dyskusję z handlarzem, negocjując cenę owoców, które miałam zamiar kupić.
-Królowie już nad tym nie panują! Jak tak dalej pójdzie wszyscy zginiemy!- brodaty zrobił się czerwony na twarzy- Jak oni śmieją traktować tę sprawę w taki sposób?! Pan na pewno nas ukarze!
-Ciszej!- Młodszy spojrzał na mnie, ale ja pakowałam jabłka i pomarańcze do torby. Zapłaciłam sprzedawcy i odeszłam. Liczyłam na coś ciekawszego niż Rebelianci. Ten z brodą był chyba też wyznawcą nowej religii. Miałam wrażenie że ta dwójka spojrzała na mnie i wymieniała jakąś uwagę na mój temat. 'Chyba dostaję paranoi'.
 Zaczęłam jeść jedno z jabłek, a resztę owoców dałam jakiemuś dzieciakowi z ulicy. Zdziwione przyjęło podarunek z szerokim uśmiechem i spojrzało na mnie swoimi niewinnymi oczami, które swoją białością wyróżniały się na brudnej twarzy. To chyba było dziewczynką.
-Dziękuję!-musiała być zachwycona.
Milczałam i patrzyłam na nią, nie czując żadnych emocji. 'To chyba źle. Powinnam coś poczuć. Wszyscy coś czują patrząc na takie dziecko. Współczucie, smutek, żal, obrzydzenie czy ulgę że samemu jest się w lepszej sytuacji...' 'Czym się przejmujesz? To nic. To z nimi jest coś nie tak, nie z tobą. Jedno słowo i oni wszyscy znikną. Pomożemy ci. Nie zostawimy cię. Nigdy. Zawsze będziemy z tobą.' tym razem to nie głos Setha zagościł w mojej głowie. To były ONE. Dzięki NIM miałam siłę i byłam tym kim byłam, ale ONE zawsze były takie, takie nieludzkie, okrutne. Przynajmniej większość z NICH. Setho też kiedyś był jak ONE, ale po latach spędzonych ze mną nabrał trochę, em łagodności? ONE były przerażające i żądne krwi. Nie lubiłam ICH. Ja JE kochałam.  


______________________________________________________________________
Z góry przepraszam za wszelkie błędy i literówki, ale pisałam to na telefonie.  Rozdział miał być dłuższy, ale tylko do tego momentu miałam poprawione. Jutro jadę z rodziną w góry i nie będzie mnie do wtorku, ale zabieram swój notatnik i będę poprawiać i pisać dalej...
A w sprawie opowiadania:  Daję 5 pkt temu kto zgadnie kim są ONE

środa, 5 sierpnia 2015

Rodział pierwszy.

1.
Czekałam na ten dzień z wielką niecierpliwością. Od paru dni nie myślałam o niczym innym. Aż wreszcie nadszedł ten czas. Nastawiłam budzik na 6:30, gdyż nie chciałam zaspać pierwszego dnia. Wstałam podekscytowana. Od razu weszłam pod prysznic,podśpiewując sobie słowa mojej ulubionej piosenki.
And I hate that I can't say your name
Without feeling like I'm part of the blame
And it's never gonna feel quite the same
But it's never gonna change
And I hate that I'm always so young
Had me feeling like you were the one
And it's never gonna feel like it's done
Owinęłam się ręcznikiem i wysuszyłam włosy. Teraz czekało mnie najcięższe zadanie. Stanęłam przed szafą i przeczesałam włosy palcami. Nie miałam pojęcia w co się ubrać. Najpierw jednak zrzuciłam z siebie ręcznik i ubrałam czarną,koronkową bieliznę. Następnie wyciągnęłam z szafy wszystkie ciuchy i rzuciłam je na łóżko. Przeszukałam całą stertę, aż nagle wpadł mi w oczy niebieski,krótki top. Ubrałam też czarną,rozkloszowaną spódniczkę i tego samego koloru trampki. Do tego zarzuciłam na ramiona skórzaną kurtkę. Stanęłam przed lustrem i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Proste,białe włosy sięgają mi dalej niż do ramion. Zaczesałam je na prawy bok i związałam lekko gumką. Nigdy nie farbowałam włosów. Mam takie od urodzenia. Czasami się zastanawiałam po kim odziedziczyłam ten kolor. Mój ojciec ma czarne włosy, więc pewnie po matce...,która zmarła przy porodzie. Niestety ojciec nie mówi o niej, a kiedy go o nią pytam to mnie zbywa. Chciałabym zobaczyć jak wyglądała, sprawdzić czy jestem do niej podobna... Potrząsam głową i otrząsam się z ponurych myśli. Patrzę w oczy mojego odbicia,niebieskie jak niebo. Przynajmniej one są normalnego koloru. Nagle przypominam sobie , że powinnam już chyba zejść na dół. Spoglądam na zegarek,sprawdzając która jest godzina. Dochodziła 7:00. Wszystko musiało zostać tak jak jest. Sprawdziłam czy nie zapomniałam czegoś spakować do torebki i zeszłam do kuchni. Tam zastałam już naszą gosposię. Pracuje tu chyba od zawsze. Mary jest w moich  nawet najwcześniejszych wspomnieniach. Nie wyobrażam sobie, że kiedyś może jej zabraknąć. Przez te lata kobieta stała się mi tak bliska jak rodzina. Zawsze mogłam z nią porozmawiać,zwierzyć się i zawsze będę mogła to zrobić.
- Dzień dobry - przywitałam się.
- Dzień dobry,kochanie - odpowiedziała odwracając się do mnie z uśmiechem na twarzy. - Siadaj, śniadanie jest już gotowe.
Podeszłam do stołu, odłożyłam torebkę na sąsiednie krzesło i popatrzyłam na ilość talerzy. Tylko jeden, co znaczy, że będę jeść sama. A obiecał mi, że mnie zawiezie... Cieszyłam się, że będziemy mogli trochę czasu spędzić razem.
- Tata nie będzie jadł?-spytałam próbując ukryć rozczarowanie i usiadłam na krześle. Jednak Mary od razu mnie przejrzała i posłała mi spojrzenie pełne troski.
- Niestety nie może cię zawieść do szkoły, dostał ważny telefon i musiał jechać.
- Rozumiem, nic się nie stało - rzekłam z bladym uśmiechem.
- Kochanie nie smuć się tym. Lepiej popatrz co dla ciebie zrobiłam - nałożyła mi na talerz trzy duże gofry.
- Dziękuje - tym razem posłałam jej szczery uśmiech i uścisnęłam ją przez stół. - Ale to trochę za dużo, nie zjem tyle.
- Nie marudź tylko jedz, bo masz mało czasu. Steve na pewno już na ciebie czeka.
                                                            * * * * * * * * * * * *
Mężczyzna siedział już w czarnym samochodzie, zaparkowanym na podjeździe. Zaczął już otwierać drzwi, kiedy ostatni kawałek podbiegłam do niego i wsunęłam się na tylne siedzenie.
- Dzień dobry - rzekłam z szerokim uśmiechem.
- Wiesz co by mi zrobił twój ojciec, gdyby był tego świadkiem? - spojrzał na mnie pouczająco.
- Hmm, a widzisz tu gdzieś mojego ojca? - spytałam.
- Ech... nie mam do ciebie sił... - rzekł wyjeżdżając z posiadłości.
- Wiem, ale i tak mnie lubisz - roześmiałam się.
- Taak? Skąd ta pewność? - przybrał poważną minę, lecz dla mnie śmieszną.
- No wiesz, zawsze mogłeś trafić na jakąś rozkapryszoną, samolubną, pyskatą i bogatą panienkę.
-  Z tymi dwoma ostatnimi polemizowałbym - odparł ze śmiechem.
- Pff... nie jestem pyskata - udałam obrażoną.
Rozmawialiśmy tak przez całą drogę. Wtedy kompletnie wyleciało mi z głowy gdzie jedziemy, lecz teraz kiedy podjechaliśmy pod szkołę, moja ekscytacja zniknęła. Jej miejsce zajęło zdenerwowanie. Zaczęłam mieć czarne myśli. A co będzie jeśli mnie nie polubią? Czy będą na mnie dziwnie patrzeć ze względu na to, że nie chodziłam nigdy do szkoły?
- Katrina?
Na dźwięk mojego imienia wróciłam do rzeczywistości.
- Dzięki za podwiezienie - przywołałam na twarz uśmiech i wyszłam z samochodu.
- Trzymaj się - doszedł do mnie jeszcze głos mężczyzny, kiedy zatrzasnęłam drzwiczki.